Głównym ekspertem zapytanym o dobrostan i potrzeby kur na rzecz artykułu w Polityce był profesor Stanisław Wężyk, były prezes Krajowej Izby Producentów Drobiu i Pasz. Jak brzmiała jego odpowiedź?
„Oczywiście pojawia się pytanie czy kury cierpią, siedząc całe życie w klatkach? Po pierwsze, współczesne nioski nie mają wiele wspólnego ze swoimi przodkami swobodnie biegającymi po dżungli. Są one uzyskane w wyniku wielopokoleniowych krzyżowań międzyrasowych i przez co najmniej kilkadziesiąt ostatnich kurzych pokoleń przystosowały się do chowu klatkowego. Natomiast nowoczesne komercyjne mieszańce kur nieśnych wręcz nie chcą wychodzić z kurników na wybieg. Po drugie, w klatkach – szczególnie tych wzbogaconych zgodnie z przepisami – mogą przejawiać wszystkie naturalne odruchy behawioralne, czyli wdrukowane przez naturę zachowania takie jak grzebanie w ściółce czy ostrzenie pazurów, prężenie skrzydeł itp.”
No cóż, trudno spodziewać się innej wypowiedzi po kimś, kto całą życiową karierę poświęcił eksploatacji tych zwierząt. Dlaczego używam tutaj określenia eksploatacja? I to niezależnie od warunków w jakich żyją kury? Otóż jeśli zwierzęta są traktowane jak przetworniki paszy na jaja, najczęściej ze szkodą dla ich zdrowia, a wszystkie zwierzęta do tego niezdolne (chore, bezpłodne, znoszące mniej jaj czy osobniki płci męskiej) są niezwłocznie zabijane, to właśnie słowo „eksploatacja” ciśnie mi się na usta. Produkcja jaj na tym dokładnie polega. Kury-nioski pochodzą z wylęgarni, gdzie dla zapłodnionych jaj wykorzystywane są ich matki, które nigdy nie zobaczą swojego potomstwa. Płeć piskląt jest rozpoznawana w pierwszym dniu ich życia a połowa wyklutych ptaków to kogutki. Są one uznawane za odpad i zabijane od razu lub wyrzucane na śmietnik, gdzie umieranie trwa nieco dłużej. Pisklęta płci żeńskiej będą wykorzystane w produkcji jaj, która trwa najczęściej rok, po czym następuje spadek intensywności składania jaj i hodowca zawozi zwierzęta do rzeźni.
Selekcja hodowlana, o której mówi prof. Wężyk posłużyła głównie do tego, by kury były w stanie znosić coraz więcej jajek. Dziś w Polsce kury znoszą ich trzy raz więcej niż jeszcze 100 lat temu. Za zwiększoną nieśność zwierzęta płacą osteoporozą – chorobą, podczas której kości tracą wapń, stają się kruche i łatwo się łamią. Najwyraźniej chorują też zwierzęta, które nie siedzą w klatkach.
Nasz ekspert twierdzi, że dzisiejsze kury „mieszańce” nie cierpią zamknięte w klatce przez całe swoje życie. Pewnie są zatem również i psy, które żyjąc na krótkim łańcuchu od dziada pradziada nauczyły się zaspokajać wszystkie potrzeby „behawioralne” na powierzchni wyznaczonej promieniem dwumetrowej uwięzi. Ciekawe, że kury uwolnione z klatki, czy psy spuszczone z łańcucha jednak wykazują zainteresowanie światem, który ich otacza i zaczynają go wąchać, dziobać, oglądać i doświadczać na sposoby, w jakie nie było im dane robić tego w niewoli.
Główny parametr, którym jest zainteresowany hodowca to nieśność. Jednoroczny cykl nieśności można powtórzyć, przedłużając „produkcję” o kolejny rok lub nieco krócej. Jednak trzeba zaczekać, aż skończy się naturalne przepierzanie kur, podczas którego nie znoszą one jajek. Zalecaną w podręcznikach metodą skrócenia tego „bezproduktywnego” okresu jest wymuszone przepierzanie. W artykule autor stwierdza, że nie wykonuje się tego „od dość dawna”. Nie wiem jak sytuacja wygląda dziś na fermach. Niemniej posiadam podręcznik z 2008 roku, a więc całkiem świeży, którego recenzentem jest nie kto inny lecz ekspert od dobrostanu kur prof. Wężyk. „Chów drobiu” dokładnie opisuje dwie metody wymuszonego przepierzania: w jednej zwierzęta głodzi się przez osiem dni, a przez dwa dni dodatkowo nie podaje się im wody; w drugiej podaje się paszę z trucizną, którą zwierzęta jedzą bardzo niechętnie i znacznie chudną. Przy obydwu metodach mówi się o silnym stresie (czyżby autorzy mieli na myśli cierpienie?) i przewiduje się, że niektóre zwierzęta nie wytrzymają tego i stracą życie. Najważniejszym parametrem jest jednak wskaźnik przerobu paszy na jaja i opłacalność hodowli. Zwierzęta w podręcznikach dla hodowców przedstawiane są jako narzędzie do uzyskania określonych celów. Wszystkie hodowle, niezależnie od metody chowu, wpisują się w ten paradygmat posyłając niedziałające już „narzędzia” na śmierć.
A co z naszym konsumentem? Prawda jest taka, że konsument nie musi wcale być konsumentem jaj. Rotkiewicz nie pokusił się o to stwierdzenie, a „dylemat” zarysowany przez niego w artykule między zdrowiem konsumenta a zdrowiem kury i wyborem między jednymi a drugimi jajkami jest z góry fałszywy, bo nie pokazuje wszystkich możliwości, które są na wyciągnięcie ręki – tu i teraz w Polsce. Jaj można po prostu nie jeść i nie jest to żaden koniec świata. Można jeść naleśniki i pierogi bez jajek. Ciasta bez jajek wychodzą fantastycznie, nie mówiąc już o bardzo fajnym daniu „tofucznicy”, które nawiązuje do jajecznicy. Dlaczego warto się nad tym zastanawiać? Ponieważ konsumpcji nie da się oddzielić od etyki tak samo jak każdej innej sfery życia, w której nasze wybory wpływają na innych. Tak się akurat składa, że konsumpcja produktów takich jak mięso nabiał czy jaja jest ściśle związana z eksploatacją zwierząt – ssaków i ptaków. To, że pozostają bezimienne ułatwia nam przejście nad ich cierpieniem i śmiercią do porządku dziennego. Jednak nasze odwrócenie wzroku nie eliminuje tej krzywdy, a płacąc za takie produkty napędzamy podaż. Możesz się nad tym zastanowić już dziś, przy kolejnym posiłku.
Katarzyna Biernacka
Więcej przepisów na Facebooku – Weganizm. Spróbujesz?
8 Wrz 2013