Empatyczne rozmowy – koń bez jeźdźca da radę
W trzeciej odsłonie Rozmów Empatycznych porozmawiamy o koniach i jeździe konnej z Alicją Spodenkiewicz, aktywistką prozwierzęcą, weganką, członkinią zarządu Stowarzyszenia Empatia i lekarką weterynarii
Jeździłaś konno, prawda? Jakie są Twoje pozytywne wspomnienia? Jakieś muszą być. W końcu ludziom jeżdżenie na koniach sprawia dużo przyjemności, lubią kontakt z końmi.
Pozytywnych wspomnień mam całe mnóstwo! Towarzystwo wspaniałych zwierząt i możliwość opieki nad nimi, wyjazdy w teren, które dla mieszczucha są zawsze frajdą i szansą na kontakt z naturą. Poza tym ludzie, ludzie i jeszcze raz ludzie – jak w przypadku każdej społeczności, koniarzy nie rzadko łączy szczególna więź związana z podobnymi zainteresowaniami. „Wakacje w siodle”, zapach siana, pewnie długo można by wymieniać.
Zwierzętami interesowałam się „od zawsze” i uwielbiałam kontakt z nimi. Myślę, że byłam typową „miłośniczką”. Brzmi banalnie, bo takich osób, szczególnie młodych, jest wiele. Mają w sobie potencjał do bycia przyjacielem i obrońcą zwierząt, niestety wciąż zbyt rzadko docieramy do nich mówiąc również o prawach zwierząt. Określenie „miłośnik” obecnie wcale nie kojarzy mi się więc zbyt dobrze. Czasem w internetowych dyskusjach nadal czytam: „ale ja lubię jeździć”,”przecież krzywda mu się nie dzieje”. Cieszę się, że udało mi się spojrzeć na ten temat nieco szerzej.
Jakie są konie, czego się o nich nauczyłaś, kiedy jeszcze jeździłaś? Czy nauczyłaś się też czegoś od nich?
Delikatne, wrażliwe, płochliwe, dostojne – takie wrażenia przychodzą często na myśl osobom, które konie dopiero poznają… I coś w tym jest. Jednak każde zwierzę jest inne, nie ma tu sztywnych ram.
Koń swoją wielkością budzi respekt, tego można też czasem nauczyć się dość boleśnie w praktyce, co wie każdy kto nie raz spadł z końskiego grzbietu.
Co możesz powiedzieć o jeździe konnej jako lekarka weterynarii? Jak to jest np. z noszeniem ciężarów na plecach, skakaniem przez przeszkody, noszeniem wędzidła?
Nie czuję się specjalistką od zdrowia koni, więc powiem bardziej o swoich odczuciach. Wiele osób broni jeździectwa podkreślając, że konie selekcjonowane są pod tym kątem. Są różne szkoły jeździeckie – od tych mocno przemocowych, piętnowanych nawet przez większość zawodników, poprzez te stosujące delikatniejszy dla konia sprzęt (np. niektóre ogłowia bez wędzidła w pysku), po tzw. jeździectwo naturalne- oparte w większym stopniu na współpracy. Jednak i w tym przypadku wykorzystujemy konie do swoich celów, nawet najlepsze traktowanie tego nie zmieni. Poza tym „sporty jeździeckie” to rozrywki sprzyjające końskim urazom- łatwo o otarcia, przeciążenia, kontuzje – co do tego nie można mieć wątpliwości. W takich konkurencjach jak western, polo czy pięciobój nowoczesny, w którym losowane konie trafiają do przypadkowych jeźdźców, szczególnie widać, że koń to element ekwipunku.
Skąd biorą się konie w klubie jeździeckim i co dzieje się z nimi, gdy już nie mogą jeździć?
Konie w ciągu swojego życia niestety często przechodzą z rąk do rak. Przykładowo – młody ujeżdżony koń wyścigowy po krótkiej karierze trafia do szkółki jeździeckiej, potem czasem do pojedynczej osoby prywatnej. Gdy z czasem jego możliwości są ograniczone np. przez kontuzję – trafia do agroturystyki czy jako „pierwszy koń” dla początkującego jeźdźca, z czasem coraz mniej „wystarczający”. I tu pytanie – czy „darmozjad” zasłuży na emeryturę czy czeka go ostatnia droga do rzeźni?
Koń to nie rzadko towar – sprzedawany, dzierżawiony czasowo – czy postępujemy tak ze zwierzętami, które szanujemy i które uznajemy za ważne? Czy postąpilibyśmy tak z psem?
Dlaczego zrezygnowałaś z jazdy konnej? Czy coś się stało? Czy dowiedziałaś się czegoś więcej? A może zadałaś sobie pytania, które wcześniej nie przychodziły Ci do głowy?
Nic spektakularnego się nie wydarzyło. To konsekwencja wejścia na inną ścieżkę. Czytając o prawach zwierząt otworzyłam się na inne spojrzenie na zwierzę, niezależnie od jego gatunku. Pojęcie dobrostanu nie było tu już wystarczające. Nie wystarczył brak znęcania się i prawidłowa opieka. Dodatkowo te skórzane akcesoria, które już wtedy źle mi się kojarzyły… Zaczęłam zauważać, że coś w tym wszystkim nie tak, skoro chcę szanować zwierzęta i im pomagać. Nie było mi zbyt trudno, bo mój ukochany klub jeździecki zmieniał siedzibę, co było dodatkowym pretekstem by ostatecznie powiedzieć sobie „stop”. Część zwierząt, które dane było mi poznać przez lata w szkółkach, szczęśliwie zasłużyło jednak na emeryturę. Niektóre pojechały daleko za granicę wraz z opiekunami, były lub są postrzegane jako członkowie rodzin. To pozytywne, szkoda, że nie oczywiste i nie jest jeszcze standardem w naszym społeczeństwie.
Odchodząc „z branży” coś straciłam, jednak czuję, że więcej zyskałam i była to słuszna decyzja.
Nie wszystkie konie można nauczyć/zmusić do posłuszeństwa, by dały na sobie jeździć. Czy to prawda?
Wiele zależy od stopnia naciskania na nie, na ile mają w sobie siłę by się przeciwstawiać. Jedne łatwiej, inne trudniej złamać. Dlatego ujeżdżanie koni- przygotowanie ich do użytkowania pod siodłem, wiąże się z różnymi metodami i różnym czasem przygotowań.
Jak już wspominałam są też „pozytywne” metody pracy z końmi, jednak czekam na świat bez przymusu tego bezwzględnego posłuszeństwa wobec człowieka.
Dlaczego ludzie uważają jazdę konną za formę, hm, no właśnie, czego – przyjaźni, współpracy? Jak nazwać sytuację, w której konie żyją w stadninie i ludzie przyjeżdżają, płacą określoną stawkę za wypożyczenie konia, jeżdżą na nim i odjeżdżają. Niektórzy przyznają, że jeszcze szczotkują konia po jeździe. Czy nie jest to jednak podobne do wypożyczenia rakiet i wynajęcia kortu tenisowego? Jego powierzchnię też się sprząta po grze.
Kontakt z żywym zwierzęciem, często tym samym, odwiedzanym regularnie sprzyja przyjaźni. To normalne, że przywiązujemy się do zwierząt. Współpraca to jednak trochę iluzja. Co dajemy koniom w zamian?Opiekę, która jest obowiązkiem, gdy decydujemy się na zwierzę? Czy możemy mówić o współpracy, gdy to zwykle jedna strona decyduje?
Podejście do koni wśród osób związanych z jeździectwem jest różne – pewnie niektórzy traktują je typowo instrumentalnie (widać to czasem wyraźnie w sporcie), dla innych koń to przyjaciel, z którym nie chcą się rozstawać. To przywiązanie sprawia, że dzierżawią, odkupują konie. Nie zaprzyjaźnisz się z kortem tenisowym, nie ma tam stosunku emocjonalnego, w jeździectwie zdecydowanie jest.
Trochę żałuję, że zamieniłam kort na ujeżdżalnię, bo rzeczywiście tak to wyglądało w moim dzieciństwie, więc trafiłaś z tą analogią.
Wydawało mi się wtedy, że robię to z miłości do zwierząt. Z drugiej strony to od tego zainteresowania zwierzętami niekiedy właśnie zaczyna się przygoda z aktywizmem na ich rzecz. Tym bardziej warto więc w tych kręgach rozmawiać o etyce.
Jakie są elementy przemocy w jeździectwie, szczególnie te, do których jesteśmy tak przyzwyczajeni, że ich nie dostrzegamy?
Z niewidzialnych na pewno cały osprzęt i po prostu dosiad jeźdźca, rozumiany jako obciążenie umożliwiające kontrolę nad koniem, samo intensywne lub nieumiejętne użytkowanie. Widzimy głównie jego skutki – obtarte kłęby i nogi, przez niektórych wpisane w jeździectwo jako naturalna konsekwencja. Z wyraźniejszych chociaż powszechnie traktowanych jako pomoc, a nie przemoc – baty, ostrogi, specjalistyczne wędzidła.
Do czego kluby jeździeckie się nie przyznają?
Trudne pytanie właśnie przez to, że kluby dbają o swój nieskazitelny wizerunek. Rzadko przyznają się na pewno do wysyłania zwierząt do rzeźni, do zaniedbań zdrowotnych, do ilości (nad)godzin przepracowanych przez zwierzę.
Czy można zaprzyjaźnić się z koniem i dobrze się nim opiekować, nie jeżdżąc na nim?
Jasne! Jednak przeciętny Kowalski mało ma takich okazji. Rzadko bowiem koń utrzymywany jest jedynie jako zwierzę do towarzystwa, z którego nie ma wymiernego pożytku. Wyjątki to szczęściary i szczęściarze uratowani przed rzeźnią, choć i w tej grupie zdarzają się konie nadal użytkowane do pracy.
Czy dziś masz jakiś kontakt z końmi? Np. w schronisku w Korabiewicach? Skąd są tamtejsze konie i jak wygląda ich życie w schronisku? Czy mają tam dom do śmierci?
Mój kontakt z końmi nie jest obecnie stały tak jak kiedyś, raczej jest kontaktem od czasu do czasu. Korabiewice rzeczywiście zdarza mi się odwiedzać – to wspaniałe miejsce, warto się przekonać. Konie trafiają do schroniska z interwencji lub są ratowane przed rzeźnią. Nie są już więcej zmuszane do pracy. W Polsce konia można niekiedy adoptować – jeśli nie realnie to choćby wirtualnie – wspierając finansowo jego utrzymanie, także częściowo, w zależności od możliwości. Zachęcam też do pomocy poprzez „koński wolontariat”, koniarze mogą w ten sposób połączyć przyjemne z pożytecznym.
Żałuję, że obecnie brakuje mi na to czasu ze względu na inne ważne aktywności. Zapach stajni, tętent kopyt – mam do tego sentyment. Ale tu wracamy do potrzeb człowieka, a nie zwierząt… No właśnie, w tym rzecz. To chyba dobre podsumowanie.
Rozmawiała Katarzyna Biernacka
Na stronie schroniska w Korabiewicach o Santosie czytamy m.in.:
Santos ur. 1998 Santos ponad połowę swojego życia ciężko pracował. Jego właściciel przystosował go do jazdy bryczką, koń każdego dnia, bez względu na pogodę musiał ciągnąć bryczkę z turystami po uliczkach warszawskiej starówki. Ciężka praca szybko odbiła się na jego zdrowiu. Zaczął mieć problemy z nogami, co przesadziło o sprzedaniu go do rzeźni.
Możecie wspomóc Schronisko w opiece nad mieszkającymi tam końmi i innymi zwierzętami poprzez datki, wirtualną adopcję lub wolontariat.
[related_posts_by_tax posts_per_page="3"]