Czy chrześcijaństwo da szansę zwierzętom?
Chrześcijaństwo skupia się na człowieku. Dziś jednak coraz częściej pada pytanie o zwierzęta. Pytają filozofowie, etycy, aktywiści prozwierzęcy. Pyta też Kowalski. Pytam i ja: czy chrześcijaństwo, religia milionów, da szansę zwierzętom?
Jestem ateistką i stosunek ludzi do zwierząt interesuje mnie zazwyczaj w świeckich kategoriach. Mimo to piszę dziś o anglikańskim pastorze Andrew Linzeyu i jego “Teologii zwierząt” z nieukrywaną fascynacją. Mój bohater – tak nazwę go trochę żartem, ale bardziej serio – mieszka i pracuje w Wielkiej Brytanii. Od lat 70. XX wieku zajmuje się tematem naszego (nie) moralnego podejścia do zwierząt. Kontekstem mu szczególnie bliskim jest chrześcijaństwo. Przełożenie tej religii na stosunek do zwierząt pozaludzkich jest tematem jego kolejnych książek i pracy w Oxford Centre for Animals Ethics, którego jest założycielem i dyrektorem.
Nie pamiętam już co skłoniło mnie do przeczytania książki „Teologia zwierząt”, ale dałabym sobie głowę uciąć, że było to jedno z nagrań video krążących po sieci, gdzie niepozornie wyglądający Linzey z charyzmą i zaraźliwą żarliwością obnaża okrucieństwo naszej cywilizacji i przemawia w obronie zwierząt. Cytując Gandhiego nie zapomina dorzucić zgryźliwego żartu, którym puentuje swoją wypowiedź – serdeczny i ognisty apel o prawa zwierząt.
Podobnie jak Peter Singer swoje „Wyzwolenie zwierząt”, Linzey pierwszą ważną książkę na temat moralnego statusu istot pozaludzkich napisał w połowie lat 70. XX wieku. Podczas gdy Singer pisał jako ateista i utylitarysta, pastor Linzey podjął temat z teologicznego punktu widzenia. Kiedy pomyślimy o tym jak bardzo chrześcijaństwo jest skupione na człowieku, wniosek nasuwa się jeden: to Peter Singer, znany z krytyki szowinizmu gatunkowego, musiał wysunąć bardziej stanowcze postulaty. Bum! Pudło. Bardziej radykalnym i gorącym obrońcą zwierząt okazał się Andrew Linzey. Ale jak to? Cierpliwości. Zacznę od złej strony, aby to, co dobre zostawić na koniec.
Andrew Linzey mówiąc o historii chrześcijaństwa przypomina nam o nieprzychylnym stosunku świętego Tomasza z Akwinu do zwierząt. Choć święty ten żył w XIII wieku, jego spuścizna jest wciąż mocno widoczna w myśli religijnej i świeckiej. Linzey podsumowuje ją w trzech punktach. Po pierwsze, według św. Tomasza zwierzęta są nieracjonalne – nie posiadają umysłu ani rozumu (dobrze, że nauka poszła w tym zakresie do przodu). Po drugie, istnieją po to, by służyć ludziom. Tu Tomasz pożyczył od Arystotelesa ideę hierarchii bytów, gdzie rośliny służą zwierzętom, a zwierzęta ludziom (warto wspomnieć, że według tej samej logiki Arystotelesa, niewolnicy mieli służyć ludziom wolnym, a kobiety mężczyznom). Po trzecie, zwierzęta nie mają same w sobie statusu moralnego. Inaczej mówiąc, człowiek kopiąc krowę nie robi niczego złego zwierzęciu, a ewentualne zło tego czynu polega na tym, że robi szkodę właścicielowi krowy uszkadzając jego własność. Krowa jest tu więc traktowana tak samo jak płot czy rosnące zboże.
Jeśli mamy wątpliwości co do aktualności tych idei we współczesnym chrześcijaństwie, zaglądnijmy do Katechizmu Kościoła Katolickiego. Skoro zwierzęta były traktowane przez Tomasza jak dobytek, to powinniśmy je znaleźć w omówieniu przykazania odnoszącego się do rzeczy. Trafiony, zatopiony! Rzeczywiście chodzi o przykazanie „Nie kradnij”. Czytamy tam np.:
„Zwierzęta, jak również rośliny i byty nieożywione, są z natury przeznaczone dla dobra wspólnego ludzkości w przeszłości, obecnie i w przyszłości.”
Widać jak na dłoni, że zwierzęta z resztą przyrody wrzucono do jednego worka z napisem „zasoby” i stwierdzono, że należą się nam i już.
„Panowanie nad bytami nieożywionymi i istotami żywymi, jakiego Bóg udzielił człowiekowi, nie jest absolutne; określa je troska o jakość życia bliźniego, także przyszłych pokoleń;”
Używanie zasobów powinno więc być umiarkowane, tak aby starczyło dla kolejnych pokoleń. Tu nauka Kościoła spotyka się z przekazem wielu organizacji ekologicznych, które przyrodę i zwierzęta traktują właśnie jako zasób, a jego wartość określają przede wszystkim przez użyteczność dla człowieka. Jesteśmy atakowani hasłami typu „uratuj tygrysa, bo twoje dzieci obudzą się w świecie bez tygrysów”. Otrzymujemy porady „jakie ryby można jeść bez obaw dla zachowania bioróżnorodności”. Oczywiście żadna organizacja ekologiczna nie powiedziałaby jakich ludzi można by zabijać bez obaw dla zachowania bioróżnorodności – to byłoby groteskowe i etycznie odrażające. Ale zwierzęta jako zasoby do zabijania, smażenia i zjadania to wciąż norma. I tak: karp – smacznego!, dorsz bałtycki – ogranicz spożycie!, i halibut – nie kupuj! – radzi nam WWF. Rozumiem, że karp jest tu zasobem odnawialnym, podczas gdy z odnawianiem się halibuta jest kłopot. Ja zaś mam kłopot z traktowaniem czujących i myślących istot jak zasoby. Podobnie jak ja uważa Andrew Linzey.
„Katechizm mówi też tak:
„Bóg powierzył zwierzęta panowaniu człowieka, którego stworzył na swój obraz. Jest więc uprawnione wykorzystywanie zwierząt jako pokarmu i do wytwarzania odzieży. Można je oswajać, by towarzyszyły człowiekowi w jego pracach i rozrywkach. Doświadczenia medyczne i naukowe na zwierzętach, są praktykami moralnie dopuszczalnymi, byle tylko mieściły się w rozsądnych granicach i przyczyniały się do leczenia i ratowania życia ludzkiego”
Trzeba przyznać, że zgrabnie to ujęte. Nie traci się tu czasu na wyjaśnienia, że panowanie rozumieć można na różne sposoby (nie tylko dyktatora-tyrana, ale na przykład sprawiedliwego i empatycznego króla). Nie mówi się dlaczego Kościół wybrał akurat wersję hardcore. Po prostu kolejne zdania mówią, że wolno nam wszystko i co najważniejsze, pomijają milczeniem pytanie: czy to jest konieczne? Zresztą WWF też o to nie pyta. A jest to pytanie kluczowe, które zadaje Andrew Linzey.
I ostatni cytat z Katechizmu:
„Sprzeczne z godnością ludzką jest niepotrzebne zadawanie cierpień zwierzętom lub ich zabijanie. Równie niegodziwe jest wydawanie na nie pieniędzy, które mogłyby w pierwszej kolejności ulżyć ludzkiej biedzie. Można kochać zwierzęta; nie powinny one jednak być przedmiotem uczuć należnych jedynie osobom.”
Kiedy już powiedzieliśmy sobie, że wszystko nam wolno, co oznacza „niepotrzebne zadawanie cierpień i zabijanie”? Jeśli nie zadaliśmy sobie trudu, by zapytać, czy musimy jeść mięso i jajka, czy musimy pić mleko i nosić skórę (o futra niektórzy już zapytali), to jak mamy wiedzieć co jest potrzebne a co niepotrzebne? O ile mamy prawo ratować własne życie, to chyba ratowania własnego stylu życia nie można zaliczyć do życiowych konieczności? Andrew Linzey przypomina nam, że choć nie nadszedł jeszcze czas, gdzie „wilk zamieszka wraz z barankiem, pantera z koźlęciem razem leżeć będą, cielę i lew paść się będą społem i mały chłopiec będzie je poganiał” (Księga Izajasza 11 6), to z pewnością żyjemy już w czasach, gdzie Europejczyk czy Amerykanin, a także niejeden Azjata czy Afrykanin nie musi korzystać z poradnika WWF, bo nie ma konieczności, by w ogóle jadł ryby, nie mówiąc już o innych zwierzętach, nabiale czy jajach. Dodam, że największe na świecie stowarzyszenie dietetyków, amerykańska Academy of Nutrition and Dietetics (dawniej: American Dietetic Association) potwierdza, że na diecie wegańskiej można żyć zdrowo na każdym etapie życia. Święty Tomasz mógł o tym nie wiedzieć, ale my jesteśmy w innej sytuacji.
Trudno znaleźć słowa zrozumienia dla bezwzględnego zakazu wydawania pieniędzy na zwierzęta. Bieda ludzka zawsze będzie istnieć. Sformułowanie Katechizmu przekreśla więc jakąkolwiek pomoc zwierzętom na zawsze. Na szczęście w tym zakresie dostrzec można masowe nieposłuszeństwo tych wszystkich chrześcijan, którzy przygarniają zwierzęta, opiekują się nimi i wydają pieniądze na jedzenie i weterynarza. Polecałabym im również głośny protest wobec tego niegodziwego zapisu w ich Katechizmie.
Gdzie w tym wszystkim plasuje się Andrew Linzey ze swoją teologią zwierząt i prawami zwierząt, które ona zakłada? Jak powiedziałam, nie jestem teolożką, dlatego zainteresowanych szczegółami zapraszam do lektury książki „Teologia zwierząt”. W tym, i tak już dość długim jak na blog tekście przedstawię tylko zarys myśli Linzeya i te aspekty, które mnie jako ateistce wydają się ważne, bo w dużej mierze wspólne ze świeckim światopoglądem.
Po pierwsze, Andrew Linzey przypomina doktrynę wspólnego pochodzenia wszystkich stworzeń. Według Biblii, nie tylko człowiek, ale i wszystko inne ma być dziełem tego samego Stwórcy. Nauka potwierdza wspólne pochodzenie (choć nie Stwórcę): węgiel jest podstawą życia na ziemi, a DNA informacją genetyczną wszystkich gatunków. Nasze ciała świadczą o adaptacyjnych możliwościach pokoleń naszych przodków. Są też zbiorem skamielin, które do niczego dziś nam nie służą lecz pokazują historię naszej ewolucji (np. kość ogonowa, wyrostek robaczkowy, zdolność niektórych z nas do poruszania uszami). Warto dodać, że dopiero od pewnego momentu nasi przodkowie byli ludźmi. Uświadomienie sobie wspólnego pochodzenia jest istotne, bo od razu ustawia nas inaczej wobec naszych najbliższych krewnych – zwierząt. Andrew Linzey mówi w tym kontekście o wartości zwierząt niezależnej od tego, czy mogą nam się do czegoś przydać czy nie. Podkreśla, że niewłaściwe jest patrzenie na nie jak na zasoby do wykorzystania i mówi, że poprzez wcielenie (Chrystusa, który stał się człowiekiem), Bóg jednoczy się z całą naturą i dla niej też się poświęca na krzyżu.
Dla teologii Linzeya ważne jest to, że zdecydowanie oddziela ludzi i zwierzęta (przynajmniej część z nich) od roślin i reszty przyrody nieożywionej. Za główne kryterium tego podziału przyjmuje zdolność do odczuwania bólu i przyjemności. Nie on pierwszy. Pamiętamy filozofa Jeremiego Benthama, który w XVIII wieku mówił „Należy pytać nie o to, czy zwierzęta mogą rozumować, ani czy mogą mówić, lecz czy mogą cierpieć.” Linzey przywołuje też mniej znanego, ale nie mniej stanowczego teologa Humphry’ego Primatta, który także w XVIII wieku pisał, że „Ból jest bólem, bez względu na to, czy doświadcza go człowiek, czy zwierzę.”, a także porównywał zło rasizmu do zła krzywdzenia zwierząt przez człowieka mówiąc „Człowiek nie może mieć naturalnego prawa do nadużywania
i dręczenia zwierzęcia tylko dlatego, że nie ma ono mentalnych zdolności człowieka.”
Mówiąc o prawach zwierząt w teologii Linzeya trzeba zacząć od Starego Testamentu i stosunku do zabijania zwierząt. Linzey twierdzi, że ludzie nie mają absolutnego prawa do eksploatowania i zabijania zwierząt. Mają posiadać jedynie warunkowe przyzwolenie, które jest związane z warunkami życia i niedoskonałością ludzi. Jednak pierwotnie Stwórca nie popierał zabijania, ani by człowiek był drapieżcą. Świadczyć o tym ma pierwszy rozdział Księgi Rodzaju, gdzie wszyscy, łącznie z ludźmi otrzymują za pokarm rośliny, a więc dietę wegańską. Tak więc na pytanie, czy ludzie mają prawo zabijać zwierzęta, Linzey odpowiada: wolno im to robić tylko wtedy, gdy nie mają innego wyjścia.
Prawa zwierząt, podobnie jak prawa człowieka, w ujęciu Linzeya pochodzą od Boga. Jednak kryterium, które przyjmuje za istotne, jest zdolność do odczuwania – z tym współcześni ludzie religijni i ateiści mogą razem się zgodzić. Wypada również przytaknąć, że jeśli za dobrą monetę przyjmujemy prawa człowieka, to nie ma dobrego powodu, byśmy kwestionowali prawa zwierząt. Linzey przypomina, że to nie ludzie stworzyli zwierzęta, a patentowanie zwierząt obarczonych chorobami (jak to się dzieje w przemyśle hodowlanym dostarczającym zwierząt do doświadczeń) jest próbą przypieczętowania statusu zwierząt jako rzeczy, wyrazem pogardy wobec czujących istnień. Uznanie praw zwierząt, podobnie jak uznanie praw dzieci, jest przyznaniem, że te istoty da się skrzywdzić i należy im się status moralny i ochrona.
Podczas gdy Peter Singer mówi, że wszyscy jesteśmy równi – czyli, że wszystkim czującym istotom, ludzkim i pozaludzkim, należą się takie same względy, Andrew Linzey postuluje coś więcej. Twierdzi on, że istoty słabsze powinny mieć moralne pierwszeństwo, bo w rzeczywistości zasada równości nie wystarczy, gdy jedni są silni, a drudzy słabi, potrzebujący nie tylko względów, ale i aktywnej pomocy i opieki. Tak jest w przypadku dzieci i zwierząt.
„Bo byłem głodny, a daliście mi jeść; byłem spragniony, a daliście mi pić; byłem przybyszem, a przyjęliście mnie; byłem chory, a odwiedziliście mnie; byłem w więzieniu, a przyszliście do mnie” (Mt 25, 35-37)
Linzey mówi, że wcielenie Chrystusa, jego życie i śmierć na krzyżu były przejawem hojności silnego wobec słabszych. Naśladować Chrystusa znaczy być hojnym wobec tych, którzy sami sobie nie poradzą.
Brzmi egzotycznie? Raczej nie, prawda? Zawsze można oczywiście powiedzieć, że z Biblii da się wszystko wyczytać. Nie ma co do tego wątpliwości. Niemniej od dwóch tysięcy lat wyznawcy Jezusa mają w rękach ciągle to samo: Biblię, jej mnogie interpretacje i wartości jakie wyznają. Wiemy, że hierarchia wartości wielu chrześcijan obejmuje już do pewnego stopnia również troskę o zwierzęta. Chcę mieć nadzieję, że w interpretacji swojego miejsca i roli w świecie i stosunku wobec zwierząt pozaludzkich pójdą tropem wskazanym przez Linzeya, zamiast przychylać się do szowinistycznej wizji panowania-tyranii, która ma w sobie coś z mentalności członków ulicznego gangu dbających o własne interesy i wykorzystujących tych, którzy są słabsi.
Katarzyna Biernacka
—
Katechizm Kościoła Katolickiego – część o zwierzętach:
Pod linkiem http://www.katechizm.opoka.org.pl/ wybierz:
Część trzecia: Życie w Chrystusie
Dział drugi: Dziesięć przykazań
Rozdział drugi: Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego”
Artykuł 7: Siódme przykazanie
akapity: 2415- 2418
[related_posts_by_tax posts_per_page="3"]